Witajcie!
Emocje już opadły, więc pora na relacje z zawodów, do których tak długo się
przygotowywałem. Zacznę od podziękowań, ponieważ pewnej grupie ludzi się one
należą. Grupie ludzi, bez których ukończenie tych zawodów byłoby bardzo trudne, może nawet niemożliwe. Najpierw chciałbym
podziękować rodzicom, siostrze i Patrycji, są to osoby mi najbliższe. Osoby, które wierzyły we mnie i wspierały mnie podczas całej drogi.
Znosiły moje narzekanie i ciągłe gadanie o bieganiu, rowerze i pływaniu. Nie
było chyba dnia, żeby Patrycja nie słuchała co robiłem na treningu albo jakie
mam plany na trening. Również bez ich pomocy finansowej ciężko byłoby
zrealizować mój cel. Bardzo dziękuję im za wyrozumiałość i wsparcie. Byli i są
dla mnie wielką podporą na co dzień, za co jestem bardzo wdzięczny.
Teraz
czas na podziękowania tym osobom, które bardzo aktywnie, wraz ze mną, pokonywali
drogę do tytułu człowieka z żelaza. Kolejność nie ma tutaj kompletnie żadnego znaczenia, każdemu
jestem wdzięczny tak samo.
Arek
Piróg, który towarzyszył mi na trasie biegu podczas zawodów i z którym pokonałem
setki kilometrów na treningach biegowych. Gdyby nie Arek maraton dłużyłby się
w nieskończoność.
Kolejna
osoba to Jacek Manteufel, z którym wspólnie trenowałem ''kolarstwo''. Jacka poznałem w Warszawie w 2012 roku w marcu na półmaratonie, zamieniliśmy dosłownie kilka zdań. W Malborku na I edycji
GARMIN IRON TRIATHLON podszedł do mnie i wszystkich moich znajomych, którzy
kibicowali mi w tym dniu mówiąc, że ''przyjechał specjalnie mi pokibicować''.
Było mi bardzo miło. W triathlonie jestem średniakiem a tu przyjeżdża koleś, którego
widzę drugi raz w życiu na oczy i mówi mi, że przyjechał specjalnie dla mnie. Rok później w II edycji
zawodów Jacek postanowił wystartować, a przygotowywaliśmy się razem. Na zawodach IM również nie zawiódł
i pojawił się, by mnie wspierać.
Następną osobą, której wiele zawdzięczam jest
Adam Handke. Kto wpadł i nakręcił mnie
na pomysł stworzenia bloga? Adam! Dzięki niemu mieliście okazje prześledzić
moją drogę do tytułu człowieka z żelaza. Również Adam towarzyszył mi, zarówno w I jak i
II edycji IRON GARMIN TRIATHLON. Na zawody w Bydgoszczy nie mógł niestety dotrzeć, ponieważ w tym samym czasie był na obozie tanecznym. Jak wszyscy na pewno
wiecie Adam bardzo włączył się w zbieranie głosów konkursowych, najpierw dla
Patryka Sawickiego, a później na mnie. W imieniu Adama mogę oficjalnie zakończyć
spamowanie :D Podziękowania również należą się rodzicom Adama, którzy podczas
przygotowań zapewniali mi mnóstwo suplementów diety, tj. magnez, tran, witaminy, maści i
wszystko inne co było mi potrzebne.
Podziękowania należą się również Krzyśkowi Staniszewskiemu i Łukaszowi Wiechowi za zapalenie iskry
triathlonisty i ciekawe treningi. Wielkie dzięki dla Aleksandra
Bielińskiego za wspólne treningi pływackie. Podziękowania należą się też Panu Mieczysławowi Dobrenko, który za każdym razem podkręcał mój rower, abym mógł jak najefektywniej trenować..
Kolejne
podziękowania są dla wszystkich znajomych, którzy wspierali i interesowali się
przygotowaniami oraz dla wszystkich czytelników bloga. Od kilku znajomych
dowiedziałem się, że blog jest śledzony na bieżąco przez osoby, których
osobiście nawet nie znam. Dziękuję Wam
wszystkim - bez wyjątku. Jesteście ZAJEBIŚCI! Z Wami
ta droga była czystą przyjemnością :)
Czas
na relacje z samych zawodów.
Przygoda
zaczęła się 23 sierpnia, kiedy to opuściłem pierwszy trening, ponieważ czułem się
przeziębiony. Zapewne załatwiłem się dzień wcześniej, ponieważ za lekko ubrałem
się na rower, a później 90min pływałem w jeziorze. W piątek postanowiłem zostać
myśląc, że to lekkie przeziębienie. Na następny dzień obudziłem się z gorączką,
zapchanym nosem, i zainfekowanym gardłem, które bardzo bolało.
Pierwsza
myśl - grypa. Zaaplikowałem Febrisan, witaminę C, tran, i środki z ibuprofenem oraz tonę różnych tabletek na gardło. Gardło płukałem solą i brałem wszystko, co można.
Tak było przez kolejne 5 dni. Każdego dnia wieczorem mówiłem sobie ''jutro już
będzie lepiej''. Popełniłem duży błąd. Gdybym pierwszego dnia
poszedł do lekarza i wziął antybiotyk to na zawody bym był już zdrowy. Ja
jednak łudziłem się, że z dnia na dzień będzie tylko lepiej. Później z kolei było już
za późno na antybiotyk, bo za blisko do zawodów.
W nocy
budziłem się po 30 razy, żeby się wysmarkać. Chodziłem strasznie niewyspany, niewypoczęty. Nos zapchany, gardło boli, gorączka - tak było aż do zawodów.
Oczywiście każdego dnia wmawiałem sobie, że to nic takiego.
Do
Borówna wybrałem się z tatą i Patrycją już 31 sierpnia (sobota) o godzinie 11.
Po podróży i zakwaterowaniu 2 km od Borówna pojechaliśmy do biura zawodów, które
mieściło się na stadionie Zawiszy w Bydgoszczy. Tam o godzinie 14 odbyła się odprawa
techniczna, na której omówiono wszystkie organizacyjne szczegóły.
Po
zakończonej odprawie odebrałem pakiet startowy, w którym znajdowały się: worki
do zmian, czepek, chip, napój, okulary solano. Cały ten pakiet zapakowany był w
sportowy plecaczek. Wyszliśmy przed stadion obejrzeć expo i zrobić sobie
pamiątkowe zdjęcie.
Skromne Expo
Stadion Zawiszy
Już o
godzinie 15 otworzyli strefę T2. Znajdowała się ona pod stadionem, więc
zostawiłem w odpowiednim worku (buty, magnez, chusteczki, wazelinę, żel)
wszystko zapakowałem wcześniej w zwykły worek. Wszystko po to, aby zabezpieczyć
buty przed wodą, ponieważ bałem się, że w nocy może przyjść ulewa, a bieg w
mokrych butach do przyjemnych nie należy.
Po
oddaniu worka T2 pojechaliśmy do Borówna, aby w strefie T1 zostawić rower i
worek z rzeczami. W Borównie intuicyjnie trafiliśmy na miejsce zmian. (Brak
jakichkolwiek tablic, bilbordów i wszystkiego, co mogło by w jakiś sposób pomóc). W Borównie zostawiłem
rower, który owinąłem folią - również na wypadek ulewy. Na odpowiednie miejsce
zawiesiłem worek nr 2, w którym zostawiłem: kask, buty kolarskie, koszulkę kolarską, ręcznik, napój i żel.
Po
zostawieniu roweru udaliśmy się trochę odpocząć. W przed dzień zawodów miałem gorączkę
i nie czułem się najlepiej. O godzinie 18 byliśmy na miejscu. Ja sobie leżałem a
tata z Patrycją pojechali odebrać z Bydgoszczy Przemka (brata Pati), który dojechał do
Nas z Iławy. Jak wrócili to chwilę pogadaliśmy, zrobiliśmy własną odprawę czyli strategię podawania żeli, batonów,
magnezu i węglowodanów.
O
godzinie 21:30 zacząłem układać się do snu. Dużo czytałem, że noc przed IM
będzie krótka i mało relaksująca. Jednak ja mogę powiedzieć, że dobrze spałem, może 2-3 razy się budziłem, aby się wysmarkać, ale w porównaniu do 30 razy to nie
jest zły wynik.
Śniadanie
Pobudka
o 5:00, patrząc za okno zobaczyłem ładne niebo i liczyłem na ładną pogodę.
Jednak na wszelki wypadek Patrycja dostała ode mnie grubszą bluzę kolarską i
wiatrówkę biegową. Wstałem stosunkowo wyspany i gotowy do działania. Przez 1,5
tygodnia czułem się bardzo słabo ale wmawiałem sobie, że będzie dobrze. Tylko
to mi zostało. Wiec wstając o 5:00 wiedziałem, że to jest dzień, w którym musi
być dobrze. Rano, jedząc śniadanie, szybko przed oczami przeleciały mi w ciągu
kilku sekund wszystkie treningi i trudności, które przeszedłem aby być w miejscu, w którym aktualnie się znajdowałem. Automotywacja 100% , adrenalina 100%,
skupienie również 100%.
Na śniadanie zjadłem 2
bułki z nutellą i banana wszystko popiłem herbatą z solidną ilością miodu.
Szybko sprawdziłem, czy wszystko zapakowane i parę minut po 6 udaliśmy się do
Borówna
Poranne szykowanie w boksie
Wpadam szybko do boksu odrywam folię z roweru, mocuję
garmina, ładuję bidon do koszyka i pompuję koła. W tym momencie możliwe, że nie
zakręciłem wentyla co wydaje mi się jednak mało realne aczkolwiek. (Jeszcze o
tym napiszę i wyjaśnię). Patrycja już zza płotu krzyczy, że zostało 15minut. Wychodzę
więc z boksu i energicznym marszem udaje się nad brzeg jeziora. Nerwowo
zakładam piankę. Patrycja proponuje mi baton energetyczny, który zaplanowałem
zjeść przed startem. Jednak żołądek już ściśnięty i nie chciał o niczym takim
słyszeć. Wchodzę do wody, aby troszeczkę przyzwyczaić organizm i rozgrzać
ramiona. Po przepłynięciu 50m zacząłem wątpić w powodzenie tych zawodów. W
wodzie nie mogłem złapać rytmu, a nos był cały czas zapchany. Jednym pozytywem
dla mnie była ciepła woda tego dnia i brak wiatru. Nie lubię pływać w chłodnej
wodzie, a tym bardziej przy silnych prądach
Wychodzę
na ląd, aby się trochę jeszcze rozgrzać. Organizator informuje zawodników o 5
minutach opóźnienia. Ratownicy muszą jeszcze dostawić jedną bojkę. Chwilę się
gibam, smarkam w kolejne chusteczki, aby móc swobodnie oddychać podczas pływania. Nagle z głośników zaczyna lecieć ACDC i w tle
słyszę głos organizatora ''Uwaga 10 sekund do startu. Szykujcie się na pralkę!''
GODZINA 0 !
Nie
jest to sprint, a ja nie jestem dobrym pływakiem tym bardziej, że nie jestem
dobrze rozpływany. Dlatego ustawiam się bardziej z tyłu, wiedząc gdzie jest
moje miejsce w szeregu. Woda w Borównie bardzo czysta i ciepła. Pierwsze 200m
jak zawsze lekki tłok ale bez większych obrażeń, ani ja nikogo nie biłem ani
nikt mnie nie bił. Po pierwszej boi, przy której skręcaliśmy obrałem kierunek na
bojkę tak zwaną orientacyjną. Bojki
takie były 3. Miały one za zadanie ułatwić nawigację. Kiedy już dopłynąłem do tej bojki okazało
się, że kilka metrów na pewno nadrobię, ponieważ w stosunku do kolejnej, którą
muszę ominąć jest ona źle ustawiona. Jak później się okazało 2 boja, którą trzeba było ominąć (ta sama która dostawiali ratownicy) jest po prostu źle
ustawiona. Trudno się mówi, przy następnym okrążeniu tego błędu nie popełnię.
Wychodząc
po pierwszej pętli (950m) z wody Przemek krzyczy mi 24minuty. Myślę sobie nie
jest tak źle tylko w głowie mi się kręci i jest mi bardzo gorąco. Nie wiem czy
była to wina ciepłej wody, czy temperatury a może adrenaliny. Wszystko jedno,
szczerze mówiąc myślę, że wszystkie te elementy się nałożyły. Płynę dalej nikt
mi nie przeszkadza płynie się swobodnie dopływam znowu do pierwszej bojki, przy
której się skręca i planuje nie płynąć na bojkę orientacyjną a wycyrklować tak
aby przepłynąć 20m obok niej. Jeżeli tak bym popłynął to bym trzymał dobry kurs
na bojkę, przy której muszę skręcić. Jednak płynąc tą odległość zawiodła
nawigacja moja i znowu nadrobiłem. Nie było już tak fajnie ale płynąłem.
Wychodzę z wody po raz 2 i wiem, że to dopiero połowa. Jednak nie czuję jeszcze
zmęczenia. Zaczynając 3 pętlę czułem już prądy i wiatr który nie ułatwiał
pływania. Wraz z upływem czasu wiatr i prądy były coraz silniejsze a sił coraz
mniej. Płynąc zauważyłem, że dziwnie dłuży mi się odległość miedzy pierwszą
bojką i tą którą dostawili ratownicy. Pomyślałem jednak, że opadam z sił i to
dla tego. Wychodzę z wody po 3 pętli i
że za niecałe 30minut kończę etap pływania. Jednak ostatnia pętla się naprawdę
dłużyła. Sił powoli brakowało, wiatr już wiał naprawdę mocno, a bojka
zamontowana przez ratowników zdecydowanie się oddaliła przez co wydłużyła
trasę.
Nic tam nie ważne czy
3800m, 4000m czy 4200m trzeba to
przepłynąć i tyle. Przecież nie
zatrzymam się i nie pójdę na skargę do organizatora. Ostro już zmęczony w
połowie okrążenia zmieniam styl co 100m na żabkę którą płynąłem 30-40m jednak
czułem, że stoję w miejscu i dalej starałem się płynąć kraulem. W końcu wychodzę z wody. Czas mizerny ale po
tych falach i odpływającej bojce wiem że czeka mnie spokojna długa jazda na
rowerze.
Wbiegam
do boksu, podbiegam do roweru aby włączyć garmina i biegnę dalej do stojaków
gdzie odnajduję worek ze swoim numerem i zaczynam przebieranie. Ściągam piankę,
wycieram strój ręcznikiem i ubieram bluzę kolarską w której psuje mi się zamek.
Trudno się mówi myślę sobie i już w butach kolarskich biegnę po rower.
Ściągając rower z wieszaka okazuje się, że mam ''flaka'' w przednim kole.
Pierwsza myśl? '' Jaaa pierdoleee'' wyprowadzam rower biegiem z boksu i
zaczynam wymianę dętki. W między czasie
jem sobie batona energetycznego :D Opcje były 2 albo nie dokręciłem wentyla i
powietrze uciekło albo dętka strzeliła w boksie podczas pływania. Na wentylach
do pompowania były zakrętki więc nie wiem czy zapomniał bym zakręcić sam
wentyl. Jeżeli nawet tak to powietrze nie powinno uciec. Później jak się
okazało ta dętka po napompowaniu trzymała powietrze. Więc opcja wystrzelenia też raczej mało
prawdopodobna. Nieważne było minęło. Kilka minut straciłem na wymianie dętki.
Gdy już wszystko było gotowe Patrycja zaproponowała mi grubą bluzę kolarską i
zgodziłem się na to. Jak po 5km się okazało był to strzał w dziesiątkę. Na trasie pizgało jak na Uralu. Jechało mi się
bardzo ciężko prędkość 27km/h. Myślę
sobie co jest? Zero sił w nogach cisnę bardzo mocno a tutaj tylko taka marna
prędkość. Pomyślałem sobie nic na siłę, może się jeszcze rozkręcę lepiej nie
ryzykować. Na około 12km od startu był
pierwszy nawrót który był bardzo wąski. Nie byłem na to przygotowany i nie
wypiąłem nogi z pedału skutkiem tego była gleba :). Cały zirytowany jadę dalej.
Super dzień początek IM a ja już mega słaby czas na pływaniu wykręciłem,
straciłem czas na wymianę dętki (nie mam już zapasowej) a teraz po 12km sie
wywracam. Uwierzcie mi irytujące. Na
treningach dużo szybciej jeździłem a tutaj na zawodach czuję niemoc. Asfalt do
25km był średniej jakości ale później na pętli był odcinek 8km takiej trasy na
która nie wpuścił bym nawet rowerów MT B. Tragedia i parodia myślałem, że
zabłądziłem. Jechało się po takich dziurach i takich kamyczkach małych, że
szok. Po drodze na 1 pętli mijałem już zmieniających dętki. Wisienką na torcie
była ''kładka''. Co to jest kładka? Już tłumaczę, to blaty rusztowania
ustawione obok siebie, przykryte dywanem takim jak w strefie zmian. Wjeżdżając
na kładkę trzeba było trzymać mocno kierownicę a wcześniej odmówić zdrowaśkę.
To nie
wszystko. Zanim jeszcze dojechałem do mojego supportu zdążyłem wjechać w auto
które na skrzyżowaniu strzeżonym przez policjantów wjechało sobie bez pozwolenia.
Auto wjechało na skrzyżowanie ja jadąc spokojnie niczego się nie spodziewając
nie miałem już czasu zareagować wiec wjechałem w nie prostopadle.Oczywiście
wyleciałem z bloków i gleba. Od razu zacząłem wyzywać kierowcę i policjanta.
Nie pamiętam dokładnie co powiedziałem ale nie było to nic kulturalnego ani
miłego. Pamiętam jednak reakcje policjanta który zrobił duże oczy i powiedział
do mnie: ''eeee'' Bardzo zirytowany
powiedziałem ''żeby lepiej ogarnął tego ciecia a nie mnie uspokaja'' i pojechałem. Jak dojechałem do Patrycji która podała mi
nowy bidon z węglami baton i żel to miałem już dosyć wyścigu. Nie pamiętam
kiedy byłem tak podirytowany. Wieje, trasa rowerowa bardzo słaba i jeszcze
wszystkie te przygody. Najbardziej na rowerze przeszkadzało mi to że co 3minuty
smarkałem podczas jazdy na rowerze zużyłem 3 paczki chusteczek. Tempo jeszcze
spadło do 26km/h.
Kolejne
km już przebiegały spokojniej jednak na 60km już czułem przykurcze w udach. Po
dość długim i stromym podjeździe wiedziałem, że muszę zacząć łykać magnez. W
sumie taki też był plan. Zacząłem aplikować magnez z potasem co 30km. Kiedy
już miałem na liczniku 80km zauważyłem, że dojechał Jacek i Arek. Wiedziałem,
że muszę to pocisnąć i chociaż na 60km miałem lekki kryzys pozostałe 120km
minęły całkiem znośnie. Za każdym razem wjeżdżając na ten odcinek w którym był
słaby asfalt zwalniałem i myślałem o tym aby nie złapać kapcia. Za dużo już
przeszedłem, żeby teraz zostać w jakimś zadupiu z flakiem w oponie.
Wjeżdżając
do T2 na liczniku 25km/h. Czyli straszna
bieda. Jednak przypominam, że byłem chory i dla mnie w tym momencie nie było to
istotne. Ja miałem kolejny cel. Bieg 42,195km przed mną. Przebrałem się i
natarłem wazeliną pachy, łyknąłem solidną dawkę magnezu i ruszyłem na trasę.
Od
pierwszych metrów na biegu towarzyszył mi Arek. Wybiegając z T2 zobaczyłem swoją mamę, wujka,
ciocię i kuzyna. To dodało mi otuchy i wiary w siebie. Początkowe tempo 5:00-
5:15. Tak było do pierwszej pętli (7km) Zaczynając kolejną pętlę musiałem
zatrzymać się na siusiu. Była to już 10 godzina wyścigu a ja dopiero pierwszy
raz sikam. Oczywiście cały czas trzymam reżim odżywiania czyli żel co godzinę i
popijam węglowodany na przemian z isotonikiem.
Tempo spadło do 5:30 i co 2km musiałem robić przerwy na marsz ponieważ
zatykało mnie w płucach i miałem bardz wysokie HR. Nogi super ani jednego skurczu ani bólu,
jednak płuca nie dawały już rady. Przez 1,5tygodnia leżałem w łóżku i nie byłem
na ani jednym rozruchu a tutaj taka akcja. Były po prostu lekko w szoku i się buntowały.
Jednak za dużo do gadania nie miały i co chwile wracałem do biegu. W ten sposób przemieszczałem się praktycznie
przez cały maraton. Gdyby nie te płuca jestem przekonany, że bieg był by
naprawdę mocny. Jednak jest jak jest.
Przed
ostatnie kółko Patrycja pobiegła ze mną i dała mi mega kopa motywacyjnego. Moim
jedynym problemem na biegu były płuca które mnie strasznie kuły. Na biegu
zużyłem kolejne 2 paczki chusteczek. Ostatnią pętle pobiegł ze mną Patrycji brat, mój kuzyn i Jacek.
Oczywiście Arek cały czas na biegu mi towarzyszył. Biegnąc myślałem oczywiście
o mega słabym czasie jaki zrobię na biegu ale nie miało dla mnie to takiego
znaczenia wiedziałem, że dziś nie jestem tym zawodnikiem co na treningach. Dziś
po prostu choroba nie pozwoliła mi na wymarzony wynik. Jednak ja chorobie nie
pozwoliłem się pokonać i stawiłem dzielny opór. Na mętę wbiegam z czasem 14
godzin 11minut 54 sekund.
Po
przekroczeniu linii mety rozpłakałem się jak dziecko i przez 15minut nie mogłem
się uspokoić. Płakałem nie dla tego że
coś mnie bolało czy dla tego że zrobiłem słaby czas. Płakałem dla tego że
zamknąłem pewien etap w swoim życiu. Dla tego, że udowodniłem sobie że stać
mnie na wiele i nie ma rzeczy nie możliwych.
To co napiszę nie będzie skromne ale pomyśl sobie jak się czujesz gdy
jesteś chory/a? Nie masz wtedy na nic sił ani ochoty. Ja w takim stanie
musiałem przepłynąć 3800m, przejechać 180km i przebiec maraton. Nie szukam
podziwu ani uznania po prostu chcę aby każdy kto nie ma styczności ze sportem
uświadomił sobie jaki to jest wysiłek. Następnym razem jak będziesz chory/a lub
nawet przeziębiony/a pomyśl sobie, że musisz przebiec 10km :).
Co mi
dały takie zawody? Pewność siebie, dużo pewności siebie. Najwięcej zawdzięczam
samym treningom a nie zawodom. Reżim treningów i masa wyrzeczeń kształtuje i
buduje psychikę zawodnika. Osobiście uważam, że przez kontakt z sportem i
realizowanie swoich marzeń, celów człowiek staje się skuteczniejszy również w
życiu codziennym. Inaczej podchodzi do realizowania codziennych szarych
czynności. Sam triathlon to świetna przygoda i dyscyplina w której trzeba
pokazać wszechstronność i siłę charakteru. Sport ten niejednokrotnie wystawia
zawodnika na rozmaite próby. Nie ma tam miejsca dla ludzi którzy się nad sobą
wiecznie użalają.
Jeżeli jesteś osobą która
jest konsekwentna, zawzięta i wie czego chce to zapewniam Cię, że niezależnie
od poziomu sportowego jaki prezentujesz też możesz ukończyć te zawody! Na
samych zawodach czas mija bardzo szybko. Jednak nie da się opisać emocji jakie
towarzyszą zawodnikowi przed startem i na mecie. Tego wszyscy mogą mi
zazdrościć. Ja znam to uczucie. Jeżeli ktoś z Was przebiegł maraton i czuje
dumę na mecie to nie wiem jak nazwać to co dzieje się po ukończeniu IM. Ciarki
na całym ciele a łzy leją się strumieniami
W dniu dzisiejszym jeszcze nie jestem zdrowy i biorę 3 antybiotyki. Mimo tego, że cena za
ukończenie moich zawodów była wysoka to
i tak wszystko rekompensuje moment w którym przekracza się linię mety. Jeżeli
nie wierzysz spróbuj...
W dniu
dzisiejszym zakończyła się misja ''od 0 do Ironmana'' Jeszcze rozważam dalsze
prowadzenie bloga z tematyką biegowo-psychologiczną.
W dniu
jutrzejszym kończę 2 tygodniowy odpoczynek po IM i wracam do treningów
biegowych. Mój cel to 2:45 w WARSAW MARATHON 2014. Natomiast później planować
będę atak na 2:39.
POZDRAWIAM
SERDECZNIE WSZYSTKICH CZYTELNIKÓW I DZIĘKUJĘ WAM DALIŚCIE MI MASĘ POZYTYWNEJ
ENERGII !
LINK DO FILMIKU
Dziękuję, IronSeweryn