niedziela, 16 czerwca 2013

Kolejna obsuwa...

Brak czasu i natłok obowiązków sprawia kolejną długą przerwę. Pisanie pracy magisterskiej, kurs trenerski, dodatkowo jeszcze uczelnia, sesja, zbieranie wpisów powoduje, że mam bardzo mało czasu na treningi. Przez taki natłok obowiązków szczerze mówiąc nie mam nawet motywacji do treningów, oczywiście realizuję je regularnie ale nie tak miało to wyglądać...

Za tydzień w Gdyni startuje w Nocnym Biegu Świętojańskim na dystansie 10km. Natomiast tydzień później czeka mnie 1/2 IRONMANA w Mrągowie. Z powodu braku dostępu do pływalni i braku dostępu do kolarzówki ponieważ siedzę w Gdańsku i załatwiam wszystkie sprawy związane z uczelnią i kursem czas jaki uzyskam nie będzie tym wymarzonym. 

P.S Zestawienie treningów wrzucę jak znajdę trochę więcej czasu.

czwartek, 6 czerwca 2013

RELACJA Z IRON GARMIN TRIATHLON MALBORK

Dnia 02.06 w Malborku wystartowałem w 1/4 ironman'a czyli 950m pływania, 45 km jazdy rowerem i 10,55  km biegu. Cel tego startu był prosty, moim zadaniem było sprawdzić co wypracowałem zimą. 

Przed startem miałem bardzo mieszane uczucia i wiele pytań które pozostawały bez odpowiedzi. Wiedziałem, że przez długą zimę i brak trenażera oraz brak dostępu do roweru kolarskiego, na rowerze fajerwerek nie będzie. Założyłem sobie, że czas 1:30 na rowerze będzie ok. Pracowałem zimą nad siłą nóg, jednak kilometry trzeba wyjeździć a tego na rowerze kolarskim nie zrobiłem. 1:30 i będzie ok - tak sobie mówiłem. 

Jeżeli chodzi o pływanie to wiedziałem, że musi być lepiej. Przetrenowałem pływanie naprawdę porządnie a do tego wiedziałem, że nawigacja to podstawa. Z założenia musiało być lepiej, jednak z drugiej strony tym razem płynęło prawie dwa razy tylu zawodników co ostatnio. Bałem się, że będzie ciasno a walka będzie toczyć się o każdy metr wolnej przestrzeni i każdy łyk tlenu. 

Bieganie było kolejną nie wiadomą. Ostatni biegowy poważny start zaliczyłem w marcu na półmaratonie Warszawskim gdzie nabiegałem 1:22:30. Przez wyjazd w góry wypadł mi jeden start kontrolny na 10km. Naprawdę nie wiedziałem na co mnie stać. Z tego co biegałem na treningach czułem, że przy dobrym rozłożeniu sił jestem wstanie nabiegać 39-41min na 10,55km. Jednak wiedziałem, że biegowo będzie ciężko mi się poprawić, w zeszłym roku trenowałem do kwietnia pod maraton a później jeszcze regularnie startowałem na krótszych dystansach wiec ciężko było w tym roku utrzymać taką formę biegową jak z przed roku.  

Takie były plany, no właśnie plany a triathlon to sport a w nim niczego nie można być pewnym. Do Malborka wybrałem się wraz z Patrycją która notabene wiernie mi towarzyszyła, dzielnie kibicowała a przede wszystkim znosiła moje humory. Z tego miejsca należą się jej jeszcze raz wielkie podziękowania. Rano przyjechał po Nas tata i pojechaliśmy do Malborka. Na miejscu wszystko już było przygotowane i rozstawione. Od razu skierowałem się po pakiet startowy w nim tradycyjnie ulotki, proporczyki i cała masa numerków do naklejenia na rower, kask i wejście od boksu. Dodatkowo oczywiście koszulka okolicznościowa i czepek :) Po odbiorze zacząłem przygotowania czyli obklejanie roweru, przykręcanie koła i dopompowanie kół.

                                                                       Odbiór pakietu

                                              Prawie jak klocki lego, tylko dla dużych dzieci


Tutaj jeszcze z uśmiechem na twarzy :) 

Gdy wszystko już było gotowe pozostało zostawić cały sprzęt w strefie zmian. Tam następuje oczywiście chwila skupienia i wizualizacja tego w jakiej kolejności mam się przebierać. Przed wejściem jednak następuje ''opisanie'' czyli numerki na ramionach łydkach i dłoniach.

                                                Wprowadzenie mojego rumaka do stajni

Dopinanie wszystkiego na ostatni guzik

Po odłożeniu sprzętu w strefie zmian wziąłem piankę i udaliśmy się w okolice wody gdzie czekała na mnie gromada moich kibiców. Mama z siostrą, rodzice Patrycji i jej brat Przemek oraz Adam z Stasiem. Zamiana kilku zdań i czas na rozgrzewkę i rozciąganie. Wybiła godzina 11:45 za 15min miał odbyć się start więc przyszedł czas na włożenie pianki. O godzinie 12 nadal stałem na lądzie czekając aż zacznie się wpuszczanie do wody. 


Chwila przed wojną 




Tak wyglądała walka!

Po wejściu do wody od początku wiedziałem, że będzie ciasno. Wybrałem sobie wygodne miejsce do    startu, może 2 minuty poczekałem i nagle sygnał rozpoczynający wyścig. Początek spokojnie ale aktywnie pierwsze 100m było najlepsze, miałem dużo miejsca i płynęło mi się naprawdę dobrze. Jednak już chwile później zaczęli wyprzedzać mnie inni zawodnicy. W triathlonie wyprzedzanie wygląda na 2 sposoby. Jeden z nich to taki gdzie zawodnik przepływa obok ciebie i przez ten czas zanim cie wyminie zahacza Cie albo łokciem albo pięścią. W brew pozorom jest to ten lepszy sposób wyprzedzania, ten drugi wygląda tak, że płyniesz a po chwili jesteś z głową pod wodą i nie wiesz w pierwszej chwili co się dzieje. Dopiero po czasie czujesz, że ktoś po tobie po prostu przepłyną albo wpłyną Ci na plecy. W takich momentach dopiero przypominam sobie, że w wodzie też mogę używać nóg.  Do 350m-400m było całkiem nieźle. Najgorsze działo się później... Nawroty bo o nich mowa 400m to nie jest dystans gdzie 500 osób jest w stanie się rozpłynąć na tyle żeby sobie nie przeszkadzać. Bojkę trzeba było ominąć prawą ręką co oznaczało, że całe 500 osób kieruje się w lewą stronę i atakuje bojkę. Było naprawdę ciasno. Wiele razy dostałem ręką po głowie raz nawet piętą w brodę. Nie wiem co widzę w tym fajnego jednak są emocje jest zabawa. Na nawrotach 2-3 razy podtapiałem się bo albo ktoś na mnie wpływał albo ja na kogoś. W skutek tego opiłem się wody. 
Po nawrocie szczerze mogę powiedzieć, że zastanawiałem się czy mam płuca czy już skrzela. Brakowało mi tlenu. Starałem się utrzymywać technikę i tempo jednak nie do końca to wyszło tak jak chciał bym. 
Cały czas podczas płynięcia skupiałem się na nawigacji, żeby tak jak w tamtym roku nie skończyć w trzcinach. Ostatnie zagarnięcia i widzę już kładkę po której wychodzę z wody. 

W głowie strasznie szumi, błędnik szaleje. Czułem się jak bym wypił pół litra i poszedł pobiegać. Nie nie nie to złe porównanie! Jak bym wypił pół litra i zjadł dużą golonkę bo jeszcze brzuch mnie strasznie bolał od nałykania się wody. Podczas dobiegu do strefy zmian, czułem mega skurcze w łydkach. Nie wiem skąd się wzięły suplementowałem magnez i potas a nogami w wodzie prawie nie pracuję. Moim wytłumaczeniem jest to, że może za mocno naciągnąłem piankę na łydki i ucisk był za duży. Do swojego stanowiska dobiegam z dużym grymasem na twarzy. Zawroty głowy, ból brzucha i skurcze były straszne. Przez chwilę myślałem nad tym, żeby zejść z trasy i nie wsiadać na rower. Zmiana w boksie była długa przez skurcze. Długa i nerwowa gdy już sie przebrałem chwyciłem niefortunnie rower i żel który był zamocowany do kierownicy odkleił się. Tutaj popełniłem decydujący błąd na zawodach ;/ Odrzuciłem żel tacie który z boku wszystko nagrywał. Mogłem poświęcić 10-20sekund i go na spokojnie zamocować. Jednak za błędy się płaci, czasem nawet bardzo surowo.

Wyprowadzam rower z boksu i zaczynam 45 km wyścig rowerowy. Wyjeżdżając Patrycja krzyczy 20:40 Był to czas jaki spędziłem pokonując 950 m w wodzie. Więc pomyślałem, że nie jest źle. Na początku czułem się fatalnie, przez to że opiłem się wody z Nogatu jednak po 3 minutach na rowerze wymiotowałem dwa razy samą wodą. Może niezbyt smacznie to brzmi ale uwierzcie mi że było to zbawienne. Ból brzucha minął a ja trzymałem dobre jak na mnie równe tempo 32 km/h Jechałem dużo lepiej niż myślałem, a w dodatku czułem duży zapas w nogach. Co jakiś czas popijałem isotonika z bidonu. Trasa była dobra jednak był odcinek 8km na pętli wąski i kręty tam nie mogłem wyprzedzać a jeszcze na drugiej pętli trafiłem na wolną grupę przez która powoli udało mi się przebić. Propo jazdy bez draftingu czyli jazdy grupowej lub na ''kole'' innego zawodnika to było tak gęsto, że na trasie co chwile jeździły peletony. Z trasą rowerową uporałem się w godzinę i 23minuty czyli o 4 minuty lepiej niż przed rokiem. 

W boksie szybka zmiana. Patrycja pyta mnie ''Jak jest?'' odpowiedziałem, że dobrze. Byłem pewny siebie czułem, że 2:30 będzie połamane. Jednak tutaj drugi mój błąd bo nie upomniałem się o żel. Tak już chyba mam że w strefie zmian odcnina mi myślenie. Zostałem kompletnie bez energii. Pierwszy km po 3:45 min/km mówiłem sobie ''ooo zwolnij facet'' 2km 4:00 min/km a 3km 4:04 min/km i od 3km już czułem mega odwodnie bo za mało piłem na pierwszym punkcie odżywczym do tego okazało się, że Patrycji nie udało się przejść na drugą stronę mostu tak jak się umówiliśmy wcześniej aby podać mi wodę. Nie udało się ponieważ organizator zamknął trasę. Źle to logistycznie zaplanowałem. Moja wina ale cóż. Kolejne km biegu to walka z sobą odwodnieniem i temperaturą. Do mety dobiegłem na oparach. Średnia prędkość biegu 4:11/km a mogło być 3:50. 


                                             Tutaj jeszcze nie wiedziałęm co mnie czeka



 Podsumowując na metę dobiegłem z czasem 2:33 czyli minutę lepiej niż przed rokiem. Cały start kosztował mnie wiele sił. Wieczorem czułem ból łydki, który spowodowany był tym iż mocno rwałem na biegu a wcześniej łapały mnie skurcze. Do dziś jeszcze czuję, że łydka się nie zagoiła i nie mogę trenować na pełnych obrotach. W Malborku wspaniała atmosfera wielu kibiców. Zły byłem na siebie o żel i o złe logistycznie zaplanowanie startu. Nie po to tyle wyrzeczeń i nie po to tyle pracy wkładam żeby popełniać tak błahe i dziecinne błędy. Wiem jedno to się więcej nie może powtórzyć! Start w Malborku to świetna lekcja która udzieliła mi odpowiedzi na wszystkie nurtujące mnie pytania. 

Na koniec tradycyjnie dziękuję wszystkim którzy mnie wspierali na trasie jak i mentalnie przed zawodami :)) Wielkie dzięki! 

A tak wyglądałem chwilę po dobiegnięciu do mety:



Tutaj znajdziecie wyniki z zawodów. 

P.S Za niespełna 3 tygodnie 1/2 IM w Mrągowie!