czwartek, 9 maja 2013

ORLEN WARSAW MARATHON

Najwyższy już czas na relacje z pierwszej edycji biegu Orlen Warsow Marathon. Okazją do przebiegnięcia kolejnych 42,195m był debiut Patrycji na tym właśnie dystansie. Moim zadaniem na tym biegu nie było nabieganie nowej życiówki a towarzyszenie i dyktowanie tempa mojej dziewczynie. Zanim przejdę jednak do samego maratonu, warto na pewno napisać parę pozytywnych słów o tym co działo się dzień jak i parę godzin przed biegiem.

Po dotarciu do ''maratońskiego miasteczka'' zaczęliśmy szukać miejsca w którym to możemy odebrać swoje pakiety startowe. Można nawet powiedzieć bogate pakiety startowe, bowiem taki pakiet zawierał koszulkę okolicznościową, plecaczek na obuwie, płaszczyk przeciwdeszczowy, czapkę, batonik i isotonik. Biorąc pod uwagę kwotę wpisowego na maraton 49 zł.  Jest to bankowo najlepszy pakiet jeżeli spojrzeć na niego w kategorii cena/jakość. Olbrzymi namiot z napisem MARATON znaleźliśmy bardzo szybko. Kolejek praktycznie nie było a wszystko przebiegało bardzo sprawnie. Po odbiorze chwila na przeglądanie wielu kolorowych stoisk z wszystkimi akcesoriami które mogą być przydatne dla biegaczy. Była ich naprawdę masa jednak z racji na późną stosunkowo godzinę wiele z stoisk już się zwiało. Dla tego zakupiliśmy żele na jutrzejszy bieg i czas na najlepsze czyli.... PASTA PARTY.  Pasta na Stadionie Narodowym to świetna sprawa. Po pierwsze sam stadion robi olbrzymie wrażenie. Po drugie jedzenie jak i sposób w jakie je podawano był świetny. Do każdego posiłku można było zabrać dowolną ilość napoi, wody czy owoców. Przygotowane były również miejsca gdzie na spokojnie można było skonsumować kolację. Przez cały czas pobytu w ''miasteczku maratońskim'' jak i na pasta party przewijało się mnóstwo ludzi. Jednak nigdzie nie było kolejek a wszystko było bardzo czytelnie rozmieszczone. Gdy już zjedliśmy kolacje przyszła pora na dobry sen i oczekiwanie godziny zero...



                                                                     PASTA PARTY

         
                                                                 Pamiątka z narodowego


                                                   Po pasta party pamiątkowe zdjęcie


Nad ranem zanim jeszcze dojechaliśmy pod stadion, widać było zawodników z maratońskimi plecaczkami i przypiętymi numerami startowymi. Wszyscy kierowali się w to samo miejsce i w tym samym celu. Na miejscu już było naprawdę gęsto. Około 25 tys. zawodników, wielu z nich zabrało ze sobą swoje rodziny lub znajomych. Ludzi było naprawdę mnóstwo. Z tych 25 tys. prawie 4 tysiące to maratończycy. Na terenie miasteczka rozłożone były leżaki na których można było chwilę odpocząć i odprężyć się przed ale głównie po biegu. Nad metą znajdował się wielki telebim, naprawdę robił wrażenie. Nie zabrakło również ToiToi co wbrew pozorom na biegach jest częstym niedopatrzeniem. Po rozgrzewce udaliśmy się do depozytu, gdzie również wszystko przebiegło bardzo szybko i sprawnie. 

Po oddaniu rzeczy żwawym krokiem udaliśmy się na miejsce startu. Tutaj już bardzo tłoczno po ustawieniu się w tłumie rozpoczęło się odliczanie 3...2...1... GO! Powoli ruszyliśmy początek trasy, zdecydowanie za wąski jak na 4 tysiące osób. Było strasznie ciężko biec swoim rytmem albo nabiegało się na kogoś albo ktoś inny wbiegał na Nas. Za trasę zdecydowany minus.  Minus nie tylko za wąski początek trasy, ale również za złe oznaczenie kilometrów. Gdy na siódmym kilometrze zobaczyłem tabliczkę z napisem 8km, pomyślałem sobie ''Dobrze, że są te GARMINY''  Luźniej troszkę zrobiło się od 8-9km gdzie można było już swobodnie biec swoim tempem. Wraz z Patrycją trzymaliśmy wcześniej ustalone - 5:40-45. Pogoda nie była najlepsza co prawda 12-16 stopni, jednak mocne słońce dawało wyższą temperaturę odczuwalną. Były również momenty gdzie słońce zachodziło i zrywał się mocny wiatr wtedy było chłodno i nieprzyjemnie. Połówkę zrobiliśmy w 2:02:30, czyli z lekkim poślizgiem. Niestety problemy żołądkowe wzięły górę. Jednak zarówno ja jak i Patrycja wierzyliśmy, że uda się jeszcze złamać 4H. Z pewnością można powiedzieć, że pierwsza połówka była bardziej pod górkę. Na 25km był około 200-250m stromy podbieg, na którym naprawdę wiele osób już wysiadało. Byli to wszyscy ci, którzy albo zaniedbali elementy siły biegowej albo po prostu przecenili swoje możliwości. My biegniemy dalej! Na 27km tracimy dobrą minutę na toitoika. Powoli zaczynamy odrabiać stracone sekundy, ale tylko do 30km, gdzie napotykamy lekki ale długi podbieg. Tutaj już Patrycja zaczyna czuć trudy przebiegniętego dystansu, ja z kolei zaczynam szybko kalkulować czy jest jeszcze szansa na 4h. Na 33km trasa okazała się jednak zbyt wyczerpująca i dodając około 3,5min straty przez problemy żołądkowe wiedziałem, że będzie trzeba pogodzić z czwórką z przodu.
Patrycja cały czas trzymała równe tempo mimo dużego bólu w udzie, który towarzyszył jej od około 30km. 36-7km znowu był trochę wolniejszy niż planowaliśmy, jednak od 38km do 40km wyprzedzaliśmy całe masy ludzi biegnąc w naprawdę dobrym stylu. Od 40km to już wypatrywanie mety. Tempo spadło, było to spowodowane zmniejszeniem cech wolicjonalnych. Tak to już jest u sportowców, gdy wiedząc, że wynik na mecie nie będzie tym upragnionym. Na MECIE meldujemy się ze łzami wzruszenia z czasem 4:06.

Wielkie emocje i wspaniałe przeżycia. Gorąco polecam ten bieg wszystkim, którzy szukają przygód na trasie. Wspaniała atmosfera, wielu kibiców. Minusem na pewno są niedokładnie ustawione tabliczki z kilometrami i ciasny początek trasy. Jeżeli chodzi również o profil trasy to nie jest on za ciekawy (sporo długich podbiegów i ten jeden stromy na 25km dają się we znaki). Trudna trasa jak na bicie rekordu. Za to organizacja 10/10.

Poniżej jeszcze kilka fotek :)

                                                               Około 30km i wodopój



                                                      3 x TAK, czyli Finish w wielkim stylu :)

2 komentarze: